Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A po cóż ty żyjesz z Melą?... Przecież ci z nią także niezbyt dobrze...
— To co innego. Mela ma talent, kocham ją, no i lubię ogromnie mocne kobiety! lubię kobiety z pasyą, takie, co to jak się rozwścieklą, to w miłości kąsają, a w gniewie żrą i biją. W takiej, to wiem, że jest jakaś dusza! Nienawidzę ludzi sklejonych sztucznie, poprawnych manekinów... tfu! psiakrew!
— A Mimi taka sprytna i wesoła. To ona poddała mi tę myśl z Ciepiszewskim, bo mamy którego dnia wyprawić sobie frajdę i pojechać na Bielany. Jedzie z nami ten... wiesz... autor jakiś, co mamy grać jego sztukę...
— Głogowski. Ho! ho, ten chłop ma zęby. Sztuka pójdzie w tym miesiącu; przepyszna rzecz, wściekła po prostu, ale zrobi klapę, bo dla naszej publiczności za twarda... nie ugryzą...
— Mimi się ogromnie podobał za to, że jej prosto w oczy mówi, iż jest głupia... Wesoły facet!
— Wawrzek! może założę dyrekcyę, ale puścimy baby kantem, będziemy mieszkać razem... pamiętasz jak w Płocku i Kaliszu... będziemy sobie sami gotować...
— Dobre czasy... tylko bieda była u tego Grabcia, jak cholera!
— Ty tego nie wiesz, ale trochę biedy i dużo walki, to potrzebne zawsze dla prawdziwego artysty.
Zamilkli.
Śmiech postrzępionemi falami płynął od publiczności, to oklaski hałaśliwym wrzaskiem trzęsły szybkami okien, to krzyki zadowolenia wpadały, niby burza, w ci-