Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak się rozniosło, że rozdarłeś niedźwiedzia, to sama dziedziczka zwymyślała gospodynię, że cię morzyła głodem i przymusiła do ucieczki. Bardzo cię żałowała.
Załkał cichutko i oddał się jakimś dumaniom.
Niemowa, wsunąwszy się do sklepionej izby, krzesał ogień, i rozpaliwszy wielkie ognisko, napiekł kartofli przyniesionych ze sobą. Podzielił się z psami, za co mu któryś przyniósł tłustą gęś odebraną lisom. Ucieszył się bardzo.
— Będzie wyżerka! — mruczał, i wypatroszywszy ją, oblepił gliną i przysypawszy grubo żarem, piekł dotąd aż glina się wypaliła, wtedy wyjął z niej wspaniale zrumienioną pachnącą gęś. Wszystkie pióra pozostały w glinie.
— Ktoby choć raz w niedzielę dostał taką sztukę, nie goniłby po świecie za szczęściem! — wyznał się Kruczek, łakomie ogryzając swoją część.
— Tak, Kruczkom toby wystarczyło — warknął Rex, i odwróciwszy nos od drażniących zapachów, znowu zagłębił się w dumania.
Niemowa zasnął przy nim. Jeno Rexa słowa o dworze wzburzyły boleśniej, niźli sam przed sobą się przyznawał. Połknął je, niby kolczatą przynętę, że wyrwać jej nie mógł, choć szarpała mu wnętrzności. Ta przeszłość niedawna i tak już daleka, że zaledwie mógł wskrzesić w sobie jej kontury, wyrywała mu z piersi ciche skowyty tęsknoty. I nie chciał zapomnieć krzywd wycierpianych, przeciwnie, przypominał je, niżąc usilnie w długie, krwawe litanje skarg i żalów,