Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mnie tylko zaczepi! — pogroził Niemowa, błyskając długim nożem.
Kulas wytrącił mu broń z ręki, a przycisnąwszy ją łapą, zawarczał szyderczo.
— Kąsaj mnie teraz, szczeniaku!
Niemowa, błyskawicznie chwyciwszy go za ozor aż przy nasadzie, zabełkotał:
— Gryź mnie, osmalona skóro! A chcesz, to ci jeszcze skrzeszę ognia!
Rex wnet załagodził nieporozumienie, że leżeli obok siebie, jakby nic nie zaszło.
— Nie mamy już ojczyzny — jęczał wilk, z trudem obracając ozorem. — Nieszczęśliwi wygnańcy! Przyjmiemy wasze prawo i będziemy wam służyli wiernie. Pójdziemy gdzie rozkażesz.
— W drodze mogliby stróżować przy rogatych — zauważył chłopak mimowoli.
— I policzone wilk bierze! — warknął Rex.
— Przecież i wy nie żywicie się trawą — postawił Kulas jasno sprawę.
— Mięsa starczy dla wszystkich! Mało to padnie w drodze! — rozstrzygnął bystro Niemowa.
Wilk polizawszy z ukontentowania Niemowę, zaszył się w gąszczach, by się przespać.
Noc szła niepowstrzymanie, gwiazdy już zaczynały blednąć, niebo mroczało.
— A gdyby cię tak dziedziczka powróciła do dawnej łaski?
Pytanie było tak oszałamiające i padło tak niespodzianie, że Rex zadygotał i dopiero po długiej chwili odwarknął zduszonym głosem: