Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieka czołgającego się do strumienia, — był jeno resztką mięsa, szmat i pogruchotanych kości, ociekających krwią i przeokropnie jęczących. Rexowi wspomniał się jego dawny pan, którego kiedyś na polowaniu poraniły dziki, — tak samo odszukał go wlokącym się na czworakach do wody. Więc pod wpływem dziwnej tkliwości, przypadłszy do rannego, zaczął go lizać po twarzy i wyć. Jakieś przebiegające wilki chciały dogryźć konającego, ale Rex odpędził je z wściekłością. Już nie mógł więcej słuchać ludzkich rozpaczań.
Teraz, kiedy patrzał na pokonanych i wijących się bezsilnie w pazurach wilczych jak zające, zaskomlał żałośnie nad ich pohańbieniem. Zapomniał o zemście i nienawiści.
Zadrgało w nim na nowo odwieczne przywiązanie do człowieka, niewolniczy strach przed jego wszechmocą i ta dziwna solidarność z jego dolą. Czuł chwilami najgłębiej, że są mu najbliżsi, że po ich stronie powinien walczyć i wraz z nimi ginąć. Wraz też rozrastała się w nim nienawiść do wilków i do ich ohydnego okrucieństwa.
Walka już przechodziła w bezładną, straszliwą jatkę; krzyk rozszarpywanych żywcem wzmagał się z chwili na chwilę. Obłąkane szałem mordów stada pastwiły się nad ludźmi, padającymi z ran i wyczerpania. Wycia triumfów rozlegały się na pobojowisku wraz z chrzęstem łamanych kości i rzężeniem konających.
Tylko jakichś paru śmiałków cudem wyrwawszy się z kłów, dopadło wozów i pochwyciwszy za topory, oszczepy i widły, bronili się jak lwy, otoczone zgrają wilków, skaczących na nich ze wszystkich stron. Ten