Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niespodziany opór i migotania żelaz, bijących bez wytchnienia, jeszcze bardziej rozwścieklał napastników. A przytem i z drzew zatrzaskały kule, bijące już coraz częściej i celniej.
Rex, skorzystawszy z tego momentu, zawył na przerwanie walki.
Zastąpił mu drogę Kulas i skacząc do gardła, zaszczekał z furją.
— Zdrajco! Odstępujesz nas! Ale my będziemy się żarli do ostatniego ludzkiego gnata.
— Jeśli ci szkoda trupów, to je pożeraj! Mamy ważniejsze sprawy niźli duszenie zdychających. Zrozum, głupi barani łbie, że mają się czem bronić! Zobacz, ile już naszatkowali waszego ścierwa! Słyszysz, jak grzmią!? Sporo też uciekło w lasy, mogą sprowadzić pomoc. I cóż wam przyjdzie z tych niedobitków? Ostatni czas się wycofać.
— Kły i pazury naprzód! Morduj, szarp, rozdzieraj! Morduj! — zawył rozszalały Kulas i nie zważając na przestrogi, rzucił się wraz z drugimi na wozy.
— Jeszcze dzisiaj obłupią cię ze skóry, bydlaku — zawarczał z politowaniem Rex, nawołując swoich do zaprzestania bojów i odwrotu. Lecz sporo upłynęło czasu zanim go usłyszano, zanim się psy wycofały z walki, a zwłaszcza zanim spędzono rozpierzchłe konie. Tymczasem jakiś niesamowity brzask jął rozświtywać w głębiach borów.
Jakby wschodziło słońce, jeno to było dziwnem, że zdawało się wschodzić naraz we wszystkich czterech stronach świata, bo krwawe zorze rozsączały się dokoła i wybuchając z ziemi, sięgały aż wierzchołków drzew