Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

daleko. Całe zaś chmary skrzydlatych drapieżników trzymały jakby straż, kołując ustawicznie nad ruinami. A chwilami wyraźnie słyszeć się dawały echa wstrząsających ryków.
Był przekonany, że się to szykuje jakaś wielka wyprawa na niego.
— Jeszcze dwa słońca i dwie noce! — krzepił się nadzieją, widząc się już na czele niezliczonych gromad, dążących na wschód, na wolność.
Przedostatniej nocy chłodnej i zadeszczonej, że niepodobna było zwietrzyć i na parę kroków, wilki rzuciły hasło pokoju, wzywając na porozumienie.
Rex wyskoczył na złom, wystający nieco nad rumowiskiem i zatopił ślepia w gąszcze, gdzie błyskały zielonawe światełka i słychać było stąpania.
— Czego chcecie? — zawarczał dumnie.
Wilki przyciągnęły przed niego kawał sarny, a Kulas zaszczekał pokornie.
— Chwała zwycięzcy i oto łupy.
— Czego chcecie? — odwarknął zdumiony i wietrząc jakąś zasadzkę.
— Składamy ci hołd i daninę! — zaszczekały lisy, stożąc mu u stóp poduszone kuropatwy, bażanty i młode zajączki,
— Czego chcecie? — zawył, groźnie wyszczerzając zęby, że Kulas jakby się rozpłaszczył ze strachu i czołgając się ku niemu, zaskowyczał błagalnie.
— Ratuj nas, niepokonany, ratuj puszczę!
— Wasze sprawy nie są mojemi sprawami! Szczekaj dalej! — mruknął łaskawie.