Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czysz? Chciałem się tylko przyjrzeć papudze! — Przykucnął przed nim, głaszcząc go dobrotliwie. Rex położył mu głowę na kolanach z ufnością.
— Widzisz, głupi, jak ci zapłacili za służbę. Brakło dziedzica, to i fora ze dwora. Zawsześ na mnie warczał, nie dałeś dostąpić do dworu! A kto ci dał gołębia? A kto ci młode wrony podrzucił pod świerkami? — Wymawiał, ale bramę otworzył. — A pilnuj się, żeby cię dziedziczka nie upolowała!
Rex poleciał w pola szukać swego przyjaciela. Niemowa pasł gęsi na pastwisku pod lasem, siedział z nogami w strumieniu, przygrywając sobie na fujarce. Stado białych, czubatych gęsi bobrowało na brzegu rzeczki, pełnej płowych kiełbików i płotek. Wierzby dawały luby cień, las pogwarzał, śpiewały ptaki, a tak dogrzewało słońce, że słodka senność przejmowała do kości.
Niemowa wiedział już o wszystkiem; rozpowiedziały mu sroki.
— A co teraz? Żebyś to był już wygojony! — troskał się poczciwie chłopak.
— Krzepkim! Nie przemogłem to włodarza?
— Kat to był dla wszystkich. Ponieśli go do chałupy, nie mógł ustać na kulasach.
— To dopiero pierwszy… Warknął zawzięcie.
— Na bagnach jest buda, dziedzic z niej strzelał cietrzewie, tam mógłbyś się schronić! I włodarz się tam nie przedrze, bajory głębokie, a kładki pogniły…
— Muchy, że nikt nie wytrzyma. Polowałem tam na młode kaczki z dziedzicem.