Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cza! — wrzasnął włodarz, rzucając się na niego z kijem. Rex jęknął pod ciosem i, poderwany nagłą wściekłością, cisnął się w niego, pochwycił kłami za piersi i szarpnął tak potężnie, że, wyrwawszy mu kawał ubrania wraz ze skórą, upadł na ziemię.
Nieprzytomny włodarz zwalił się do gnojówki, a panicz z krzykiem uciekał.
Pies skoczył w najciemniejszy kąt budy i zagrzebał się w słomę.
— Wywleką cię i zabiją. Uciekaj, — skamłał Kruczek, targając się na łańcuchu.
Nie było innej rady. Przedostał się do pustej obory, pod żłoby, gdzie była dziura wyłamana w murze do sadu. Zawlókł się w gęste maliny, prawie nie pojmując, co się z nim stało. Posłyszał ludzi zbiegających się do ratowania włodarza i skoro go doszły wycia katowanego niewinnie Kruczka, postanowił uciekać w pola. Ale sad był ogrodzony gęstym żywopłotem i wysoką, drucianą siatką, zaś przy jedynej zamkniętej bramie kręcił się ogrodniczek, z którym miał stare porachunki. Wcisnął się głębiej w rzędy wybujałych malin — wyczekiwać okazji wymknięcia się na wolność. Trwoga nim podrzucała, nawet nie mógł spać, paliły go niezagojone jeszcze rany i przeszkadzały pszczelne brzęki i kłótliwe świergotania wróbli, spadających całemi bandami na słodkie, źrałe owoce..
— Służ panu wiernie, to ci za to… zagra! — Posłyszał nad sobą głos ogrodniczka, zaskowyczał błagalnie, czołgając mu się do nóg.
— Nie bój się! I na co ci to przyszło! Ganiają cię jak wściekłego psa! A rozerwałeś mi portki, ba-