Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A w starym szałasie węglarzy w lesie? Nikt o nim nie wie, jeno, że tam często się chroni kulas i jego stado..,
— Kulas! To ja mu sprawiłem goleń, jak się cisnął na mojego pana… ten mi nie straszny… z suką i jej pomiotem cięższa sprawa…
— Chroń się w bagnach, niema wyboru, a tyle tam wodnego ptactwa, że i wyżywić się będzie łacno. Widziałem w koniczynie młode zajączki…
— A możeby poszukać gdzie służby? — wystąpił niespodzianie Rex.
— Po wsiach teraz przednówek, nie rzucą ci nawet zgniłego ziemniaka i jeszcze wyszczują, libo hyclowi wydadzą! Niemcy na kolonjach, teby cię przyjęły, znają się na pańskich psach, aleby cię potem sprzedały do miasta, a jakbyś się nie zdał na handel, to cię upasą i zjedzą. Powiadali o tem we dworze. Takie świnie nie przebierają w jadle. Najgorsze, że włodarz ci nie daruje, a i dziedziczka też ci nie przepuści. Będą na ciebie polowali…
— A będą!.. — warknął z rezygnacją i, rozciągnąwszy się nad wodą, zasnął.
Niemowa, rozebrawszy się do naga, poszedł szukać raków.
— Zaniosę gospodyni z kopę, to się udobrucha. Rozmyślał, zapuszczając ręce w podmoknięte korzenie olch, w głębokie jamy pod brzegiem i pod kamienie, leżące na dnie wody. Łowił sprawnie, nie spuszczając z uwagi wron, które, spłynąwszy cichutko z lasu nad wodę, niby to piły, przysuwając się podstępnie ku gąsiętom, brodzącym po płyciznach.