Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 87 —

staw!.. — i kiwał się sennie i pluł co chwila na własny brzuch i na talerze, rozstawione do kolacji.
Stara przestraszona postawiła butelkę.
Andrzej ją porwał i rzucił pod piec.
Stary wytrzeźwiał odrazu, siadł prosto i zapytał:
— Coś ty Jędruś zrobił?
— Widzi ojciec, co zrobiłem; dosyć tego pijaństwa!.. — ojciec opija się, jak zwierzę.
— Bo mi się tak chce, Jędrusiu! bo mi się tak podoba, synku! jak Boga tego kocham.
— Ale mnie się tak nie podoba, ja nie chcę, żeby się ojciec zapijał.
— Nie chcesz, Jędrusiu! nie chcesz, mój jaśnie panie synku! aha, to niby ty chcesz, żeby ja nie pił... — przekomarzał się stary i oczy mu zaczęły błyskać wściekłością, a zęby latały jak w febrze.
— Niech mnie ojciec nie irytuje, bo... — krzyknął Andrzej, hamując z trudem gniew.
— No bo co?.. zbijesz mnie, wyrzucisz na śmieci, nie dasz jeść?..
— Pietruś! ady na rany Chrystusowe, proszę was, ludzie!.. — błagała stara, czepiając się obu i starając zażegnać burzę.
— To niby ja ci zawadzam, jużbyś wszystko chciał zabrać, jak Boga tego kocham... poczekaj jeszcze, poczekaj dzieciątko... mnie ta niepilno do Abramka na piwo... oho, jeszcze długo musisz tylko wąchać mój majątek. To mnie ża-