Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 —

łujesz gorzałki, a całe tysiące rubli pakujesz na swoją grafinię!.. to se kupujesz jaksamity i sajety, a mnie nie chcesz dać gorzałki; a przecie to wszystko moje... a przecie ja tu dziedzic i pan, jak Boga tego kocham... a tobie od wszystkiego wara, jak psu!.. jak ci każę polizać, to liż! ale ugryźć nie wolno, bo nogą w zęby i za drzwi!.. pszoł!.. jucho jedna, pszoł!..
Andrzej się zerwał gwałtownie, ale rzekł dosyć spokojnie:
— To dobrze, niechże sobie ojciec zostaje dziedzicem, ja jutro wyjeżdżam.
— Jedź, Jędruś! jedź jaśnie synku do Italji z jaśnie synową, na pomarańcze, ale pierwej rachunki z foliwarków złóż, wylicz się!.. Ho, jaki mądrala, jak Boga tego kocham... obłowił się niezgorzej, a teraz powiada: pocałuj psa w nos, odjeżdżam!..
— Co wziąłem, gdziem się obłowił, com ojcu ukradł? — krzyczał Andrzej z wściekłością. — Daje mi ojciec chociaż grosz na pensję? Ile razy ojciec naciągał mnie na pożyczki? kiedy rachunków nie składałem? co?.. a odnawiam pałac, to ojciec dobrze wie, że za oszczędności, za konie, które mi wolno chować, mam to w kontrakcie. To zato, że robię i za pana i za parobka, że cały dzień, jak pies z wywieszonym ozorem, latam przy gospodarstwie; to zato, że zaprowadziłem gospodarstwo leśne, że zaprowadziłem płodozmian, że podniosłem dochód w dwójna-