Że zimę, wiosnę i lato, i jesień,
Wszystkie przyjmuję zimno — bez uniesień...
Że dziś mam inne pory — cóż mam robić?
Lecz nie to chciałem mówić... Rzeczywiście,
Kazała się nam Pani przysposobić 225
Na wtorek rano — i w bukowe liście
Splatane wieńcem klasę przyozdobić,
„By — jak mówiła — mógł się uroczyście
Egzamin odbyć...“ Mnie łza błyska w oku.
Egzamin będzie — to i koniec roku!... 230
Nadszedł egzamin. Wstałem bardzo rano
Umyłem włosy — i nic jeść nie chciałem,
Choć mi dawali mleko ze śmietaną...
Potem najbielszą z pięciu koszul wdziałem,
Na nią „chazukę“ drobno wyszywaną, 235
A idąc drogą... jeszcze se myślałem,
Że wszystkich miną i strojem zaciemnię,
A „moja Pani“ będzie dumną ze mnie...
W szkole — nikt na mnie nie zwrócił uwagi,
Jak ćma zginąłem w różnokrasnym tłumie... 240
Siadłem w ostatniej ławce... a powagi
Same zasiadły na wzniosłym postumie...
Chciałem iść bliżej — nie miałem odwagi.
I nikt by pewnie nie wiedział, co umiem —
Gdy, wypytawszy innych, na mnie przecie 245
Wskazała Pani księdzu katechecie...
Z trwogą podszedłem — i na środku sali
Stanąłem cały w drżeniu i bojaźni...
Strona:PL Władysław Orkan-Poezje Zebrane tom 2.pdf/341
Ta strona została uwierzytelniona.
341