Strona:PL Władysław Orkan-Poezje Zebrane tom 2.pdf/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
340

Odtąd mi życie płynęło jak rzeka
Wartko i raźnie — zwyczajem młodości.
Bywała chwila, że utrapią człeka
Przeróżne mole i dolegliwości...
Ale to chwila, co chyżo ucieka,        195
Skoro się człowiek na życie pozłości...
I bieda nawet zemknie i uskoczy,
Skoro jej człowiek śmiało zajrzy w oczy...

Jam biedy wówczas nie znał... Cóż mi było?
Nie zależałem od niczyjej woli,        200
Miałem dobrego ojca — matkę miłą,
A że się człowiek w bójkach pomozoli,
To chęcią własną — no, i własną siłą!
Mógłem więc płakać i śmiać się do woli...
I mało mając utrapień w umyśle,        205
Śnić całe noce o Wandzie i Wiśle...

I tak mi życie szło — a dni leciały,
Jak te jaskółki, co do cieplic lecą...
Bo też i wiosna szła — śniegi tajały,
Jam czekał — rychło promienie zaświecą        210
Białe, co [w] zimie za chmurami spały —
I rychło w barwy łąki się ukwiecą...
Bym rwać mógł kotki, dzbanki i lewandę...
Myśląc o wiośnie — miałem w myślach Wandę...

I wiosna przyszła wnet... a za nią lato        215
Ciągło, z palącym oddechem, leniwie...
Każdą zaś porę za postać skrzydlatą
Miałem — czekając każdej niecierpliwie...
Zapatrzon w przyszłą tęskniłem [i] za tą,
Co przeszła. A dziś? Sam sobie się dziwię:        220