Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wią o tym chłopcu; godzien, się tego okazał, kiedy owo własną głową i tylko za Boską pomocą ojca swojego z niewoli wywiódł.
— Zgoda, panie starosto, zgoda! — zawołali obaj Bedryszkowie, ojciec i syn.
— Nie ma zgody! — ozwał się na to Midopak. — Ja nie dam!
— A ja nie wezmę! — zawołałem.
— I ty dasz, i ty weźmiesz — rzecze pan starosta. — Taki jest mój sąd i tak być musi! A teraz się rozpłaćcie.
Miał z sobą ów czausz turecki Effakir Mechmet na ratuszu szkatułę dużą, mocno kowaną, bo cała opleciona była żelazem jakby gęstą siecią, a kiedy ją otworzył, zaczął z niej wyjmować jakby wałki papierem okręcone, a w każdym takim wałku było po sto dukatów. Długo się rozpłacano, a kiedy się to skończyło, pan starosta Mniszech dał mi własną ręką jeden taki wałek, na swoją maleńkość nad podziw ciężki, bo to szczere złoto było. Już się wszyscy rozchodzić mieli, kiedy Opanas Bedryszko rzecze:
— Hanusz Bystry! Winien ja tobie sto dukatów, któreś mi pożyczył w Ruszczuku!
I dał mi drugi taki wałek.
Brałem to złoto jakby przez sen, nic nie mówiąc i nie dziękując nawet, bom był jakby bezprzytomny i nie wiedziałem sam, co czynię, tak mnie to nagłe bogactwo moje jakby upoiło i od zmysłów odwiodło. Dzwoniło mi i szumiało w uszach i gorąco mi się zrobiło, iż czułem, że mnie twarz piecze, jakobym w żar dmuchał.