Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nic nie mówiąc i nic nawet nie myśląc, wybiegłem z izby; nie czekając, aż -inni wyjdą, zleciałem ze schodów i pędziłem przez Rynek do kamienicy pana Niewczasa, jak gdybym był owo złoto ukradł w Ratuszu, Już dobiegłem do kamienicy Kłopotowskiej, kiedy mnie ktoś łapie z tyłu za ramię, a kiedy się oglądnę, obaczę Opanasa z Semenem.
— Nie uciekaj tak — mówi śmiejąc się Opanas — nie bój się, ja ci tego złota nie odbiorę!
Dopiero teraz ochłonę i zacznę dziękować Bedryszce, a wtem wychodzi z bramy mój ojciec, a kiedy mu mówię, z czym z ratusza wracam, wierzyć mi nie chce. Dopiero kiedy wałki z dukatami zobaczył i na dłoni zważył, a także opowieści Bedryszki wysłuchał, przekonać się dał, że nie bajka to, ale prawda.
— Teraz — rzekę — możemy na Kajdasza prawem iść, bo mamy o czym; nie potrzeba nam go gwałtem wypędzać.
Ale ojciec teraz dopiero w wielką śmiałość urósł i mówi:
— Wolę ja się potem z nawiązką opłacić na zamku w Samborze, a tego zbója z zagrody mojej na kiju wyniosę!
— Tak i będzie — ozwie się teraz Semen — będę ja miał pojutrze jeszcze kilku Kozaków, przyjaciół moich, ruszymy na tego złodzieja; szczęście to jego będzie, kiedy zdrowo wyskoczy oknem z waszej chaty!

A tak stanęło na tym, że pojutrze zbrój no najedziemy Kajdasza.