Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odłożonych na wykupienie naszych polskich chrześcijan, którzy nędznie marnieją w niewoli tatarskiej i tureckiej.
— A ja ne choczu! — zawołał zuchwale Midopak. — A ja nie chcę i nie pozwalam!
Poczerwieniał jeszcze bardziej pan Mniszech, że zdało się, iż mu krew wytryśnie spoza skóry, namarszczył groźnie brwi, a ona wysoka czupryna jeszcze mu się bardziej najeżyła.
— Słuchaj ty, Kozacze — zawołał — mam ja taras na zamku, gdzie takich jak ty sadzają na samo dno! Tu nie Sicz, nie jesteś ty w koszu ani na dzikim ostrowiu w oczeretach z wilkami, ale we Lwowie, przy grodzie, pod moim prawem i mieczem! Ten kamień, to nie jest zdobyczna rzecz; nie w sprawiedliwej on wojnie wam się dostał, jeno w swawolnej wyprawie, bo wtedy król nasz w pokoju był z cesarzem tureckim, kiedyście go zrabowali. Mógłby z was każdy za to gardłem odpowiadać i jeno możnemu wstawiennictwu to dziękować macie i temu, żeście rycerscy ludzie i żeście w potrzebach ostatnich wierność królowi i waleczność okazali, jeżeli każdy z was z workiem złota stąd wynijdzie! V
Midopak spokorniał na takie słowa i już milczał.
— Każdy z was — mówił dalej starosta — po 800 czerwonych złotych weźmie, jakom już rzekł, ale każdy z was po 25 czerwonych dać ma temu oto chłopcu Bystremu, bo, wierę, zasłużył na to, i każdy z was jemu dziękować za to ma, że on nie bez szwanku, a nawet z zagrożeniem życia swego, wiary wam dochował. A ja tak stanowię, bo mi dobrze mó-