Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Szacunek tego diamentu trudny jest i snadno może być omylny — odzywa się na to pan Siedmiradzki — bo to surowy kamień jest i w takim stanie, w jakim go ziemia wydała. Tedy do szlifierzy posyłać by go trzeba, do Amsterdamu albo do Wenecji, a rzecz to niepodobna jest pomiarkować dzisiaj, co z niego odpadnie i jaka mu wielkość i waga zostanie. A druga rzecz ważna jest, że na taki klejnot kupiec jest bardzo rzadki i niełacno się zdarzy, tedy kto by diament na handel kupił a czekać na kupca musiał, procent od wielkich pieniędzy tracić będzie, i co wiedzieć, czy za swoje mu stanie. Owoż, według naszego wynalazku, 4000 czerwonych złotych taksy na ten diament kładziemy.
— To mało, duże mało! — zawołał Midopak. — Więcej to warto!
Pan starosta MniszSch popatrzył surowo na Kozaka i rzecze:
— Komu to mało, łacno może nic nie dostać! Ja tę taksę zatwierdzam!
Chciał Midopak jeszcze coś mówić, ale Opanas potrząsł nim i milczeć mu kazał.
— Tych dukatów cztery tysiące podzieli się tedy na pięć części — zaczął dalej pan starosta.
— Jakże pięć? — zawołał znowu Midopak, przerywając staroście. — Nas tylko czterech jest do tego!
Powstał na te słowa ksiądz Benignus i rzecze:
— Jam jest piąty w imię Chrystusa!
— Tak jest — mówi pan starosta — ksiądz Benignus jest piąty do działu, bo 800 dukatów ma być