Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

glami na nich z białego płótna, dwa maszty niskie, a trzeci, środkowy, nad podziw ludzki wysoki, że ani wiedzieć, kędy takie gonne drzewo rosnąć może, aby z niego maszt taki zrobić — jakoż powiadano mi później, że to tak z dwóch drzew jest zesztukowane. Na przodzie okrętu widać armaty, jak wylotami patrzą niby dużymi, czarnymi oczyma, a na pokładzie ruszają się ludzie, a wyglądają jak chrabąszcze.
Zawinęły te dwie galery do przystani, ale zapuściły kotwice tak daleko od brzegu, żem się im samym wprawdzie dobrze mógł przyglądać, ale twarzy ludzkich dojrzeć było trudno. Owo to, co mi się skrzydłami z daleka zdawało, to były wiosła wielce długie, poza boki okrętu sterczące, a było ich po 27 z każdej strony, a każde takie wiosło miało trzech wioślarzy, którzy nim poruszali, każda trójka w jednym rzędzie, a wszystkie dziewięć jedna za drugą wdłuż okrętu. Długości miały te galery pewnie jakich dwadzieścia sążni, ale wąskie były, bo zaledwo na cztery sążni mogły mieć całej szerokości.
Nie mogłem oderwać oczu od tych galer a serce mi mocno bić jęło, jak gdyby mi powiadało, że na jednej z nich jest i mój ojciec. Ale daremnie wytężałem oczy; twarzy żadnej rozpoznać nie było można; widziałem tylko, jak się tam zaczęło roić, i słyszałem tylko krzyki i nawoływania, bo spuszczano z tej galery małe czółna. Kusiło mnie do wody skoczyć i podpłynąć, bom się już nie posiadał z niecierpliwości i jakbym od gorączki cały płonął, ale tyle pomiarkowania przecież mi zostało, aby pomyśleć, iżby to szalona rzecz była. Przypomniałem sobie nagle tego Pomaka