Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jowana, o którym mi Pańko mówił, bom w tym ściśnieniu serca zapomniał był cale o nim, i począłem rozglądać się dokoła, ozy między ludźmi, których się teraz sporo nad przystanią zgromadziło, nie obaczę człowieka, co by tak wyglądał, jak mi Pańko powiadał.
Niedługo szukać go trzeba było; zaraz go poznałem. Pańko jakby mi go był odmalował, bo widzę człowieka niskiego, chudego, pół z turecka, pół z bułgarska odzianego, z twarzą całą taką zarośniętą i kudłatą, że spod siwiejącej brody i wąsów i ogromnych, kosmatych brwi, które się z włosami na głowie cale spływały, nic nie było widać, jeno nos jak dziób krzywy, długi i ostry, i dwoje oczów małych, łyskających, tak że człek ten jak wierutny jastrząb wyglądał. Chwilki na miejscu nie postały jeno ciągle się kręcił i to z tym, to z owym coś rozmawiał; z każdym sprawę miał, jako nasz żydek na jarmarku. Idę ku niemu, a on mnie już dostrzegł jako cudzego w tej stronie, bo ciekawie łypnął na mnie oczyma i byłby pewno sam mnie zaczepił, gdybym był pierwszy doń nie przemówił.
— Skażcie mi, panie — rzekę do, niego z ruska, bo Bułgarowie tak łacniej rozumią, aniżeli kiedy po polsku — czy te duże statki to galery są?
— Galery, cesarskie galery, a wy tu skąd?
-— Z daleka — odpowiem — z bardzo daleka...
— A po co wam tu było, kiedy z daleka?
— Szukam tu kogoś... — mówię, ale nie wiem, jak dalej ciągnąć.
— Szukacie kogoś? A kogo szukacie? Jowan wszystkich tu zna i Jowana wszyscy tu znają. Czy to