Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystkiemu wierzył, co słyszał; na Bułgarzyna jakby z podejrzeniem spoglądał, namyślał się i wahał, ale w końcu przecież go ujednał, wyraźnie pokazując po sobie, że to od biedy i z konieczności czyni. Zaraz też nowy furman do wozów poszedł i już tego dnia ani się wychylił ze staj en.
Nazajutrz równo ze świtem mieliśmy wyjechać w dalszą drogę, a ja widząc, że ubranie moje lwowskie nazbyt jest znaczne i że w nim między Turkami niedobrze będzie się przewijać, zwłaszcza kiedy już sam i bez opieki będę, kupiłem sobie przy pomocy gospodnika naszego w bezestanie ubogie odzienie bułgarskie i zaraz je oblokłem, co mi pan Harbarasz pochwalił, mówiąc, że sam to chciał mi kazać, ale był. zapomniał.
Ruszyliśmy w dalszą drogę i wjechaliśmy w góry one straszne bałkańskie. Opisywać ja tej drogi nie będę, bobym nieprędko skończył, a byłoby co opowiadać. Siedm dni i siedm nocy strawiliśmy na tej przeprawie przez okrutne skały i góry, przez urwiska i wąwozy, przez ostre grzbiety i ponad głębokie przepaście, bo ano takich gór, jak one bałkańskie, chyba już nie ma na Bożym świecie. Głowa się człowiekowi zawracała i, bywało, lęk zbierał od samego patrzenia to na dół w głębie czeluści i rozpadlin, to w górę na strome a tak wysokie skały, że się prawie obłoków sięgać zdawały i orłom tylko a nie ludziom tędy by bywać. A każdą z tych największych gór i z tych przepaści bezdennych pan Harbarasz znał i ciągle nam powiadał, że to jest Pisana Czuka, a to Golona Głowa, a to Czarna Głowa, a to Babin Nos,