Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A trzeba wiedzieć, że tak tu z turska furmanów zowią.
— Szukam.
— Weźcie mnie, jeśli wola.
Snać się panu Harbaraszowi człowiek ten podobał z samego wejrzenia, bo go nie odprawił tak zaraz z miejsca, jako innych, którzy się byli zgłaszali, ale odstąpił z nim nieco na stronę i rozpytywać go zaczął. Mnie tymczasem tak się zdaje, jakobym tego człowieka kiedyś znał albo przynajmniej kiedyś widział, jeno w żaden sposób przypomnieć sobie nie mogę, gdzie to było. Kiedy tak ciągle nań patrzę i w pamięci szukam, on też na minie z ukosa spojrzy i nieznacznie mrugnie okiem, jak gdyby mi rzec chciał: Nie powiadaj, że mnie znasz! Dopiero wtedy poznałem go od razu, a nie był to kto inny, jeno ten więzień przykuty do armaty, któremum ja w chlebie pilnik i jeden dukat podał.
Gdyby był nie spojrzał tak na mnie i nie dał tego znaku oczyma, byłbym go nigdy nie poznał i w pamięci daremnie szukał, bo tak się odmienił, że rodzony brat byłby go się wyparł na pierwsze spojrzenie. Ogolił brodę, podstrzygł i podkręcił wąsa, a ubrany był ubogo ale ochędożnie, jako się Bułgarowie ubierać zwykli; miał dużą, baranią czubarę na głowie, kaftan z ciemnej chaby, szarawary takież szerokie, fałdziste, na nogach opończe, i przepasany był czerwonym pasem z wełny.
Nie słyszałem, co panu Harbaraszowi na jego pytania odpowiadał, ale zmiarkować mogłem, że pan Harbarasz nie wszystkiemu jakoś rad był i nie