Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a to znowu Iwanowa Liwada, i tak dalej bez końca, i bardzo to miałem w podziwieniu, że pan Harbarasz tak dobrze o każdej wiedział i każdą zaraz mianował.
Kiedy w dzień słońce pali, to skały te i góry jakby gorzały, a kiedy słońce się chować zacznie, to ci się zda, że całe .krwią oblane; bo są gołe i całe z czerwonego kamienia, nocą zaś jeszcze straszniejsze, bo ano ci się zdaje, że to nie góry i nie skały, tylko jakieś gmachy i potwory z bajki albo ze snu w gorączce, bo ano widzisz wieżyce pod niebo strzelające, słupy, kościoły, domy, jakoby miasto jakieś zbudowane ręką nieludzką i na wieki w kamień zaklęte; ta góra wygląda nocą jak smok z otwartą szeroko paszczą, ta druga jak okręt z żaglami, ta znowuż jak bestia jakaś bajeczna, ta jak głowa człowieka, i tak bez końca. Ludzi spotykaliśmy mało po drodze, a i tym albo źle z oczu patrzyło, albo się z nimi dogadać nie było sposobu; kiedy Turek, to ci na zapytanie mruknie: Kim bilir, to jest: kto tam wie? a kiedy Bułgarzyn, to odpowie: Koje znaje? albo Ako gospod da, jak Bóg da.
Gospód po drodze prawie że cale nie masz, a jak się przydarzy taki han, to ani w nim jeść ani pić nie dostaniesz za najdroższe pieniądze, chyba obrzydliwą gorzałę ci podadzą, którą oni tu rakki zowią, szczęście też nasze, że pan Harbarasz i kupcy żywność z sobą wieźli, a czasem i zwierzynę który z nas z rusznicy ubił, w czym ja najwięcej miałem szczęścia, bo do samopału i do łuku równie sprawny byłem. Najwięcej pod gołym niebem nocowaliśmy, namiocik roz-