Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 68 —

jących sklepienia, szukali, czy jakie osunięcie się gruntu nie było możliwe, i czy nie groziło niebezpieczeństwo zasypania której części sztolni. Badali ślady wnikania wód zewnętrznych i odprowadzali je ku większym zbior­nikom.
Jednem słowem przyjęli na siebie dobro­wolny obowiązek pilnow ania tego przybytku jałowego, z którego tyle bogactw niegdyś wyszło, dziś zamienionych w dymy i popioły.
Podczas tych wycieczek, zdarzyło się pa­rokrotnie Henrykowi natknąć się na zjawiska, których wytłómaczyć sobie nie umiał.
I tak po kilkakrotnie zdawało mu się, idąc wązkimi chodnikami, że słyszy silne uderzenie oskarda, wymierzone w boczne ściany sztolni.
Henryk, którego ani nadprzyrodzone, ani przyrodzone siły wystraszyć nie mogły, przy­spieszył kroku, żeby pochwycić przyczynę tych tajemniczych odgłosów.
Tunel był pusty.
Lampka młodego górnika, podnoszona w górę ku ścianom, nie wykryła najmniej­szego śladu uderzeń oskardem. Henryk zapy­tywał siebie, czy nie był igraszką iluzyi aku­stycznej, jakiegoś dziwnego i fantastycznego echa.
Innym razem znowu, kierując nagle świa­tło w zagłębienie podejrzane, ujrzał wyraźnie