Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 119 —

ciemności i burzy nocnej, i że brał ten pło­mień, zapalony u szczytu zamku Dundonald, za ogień z Irvine. Sądził, że się znajduje u wejścia zatoki, leżącej na dziesięć mil wy­żej na północ i pędził na skały, które go przyjąć nie mogły.
Cóżby można uczynić dla ratowania go, gdyby czas był jeszcze po temu? Możeby mo­żna wejść na ruiny i zgasić ten ogień, ażeby go więcej nie brano za latarnię morską z portu Irvine!
Bezwątpienia, trzeba było tak postąpić bez­zwłocznie, ale któryż z tych Szkotów odwa­żyłby się stawić czoło damie ognistej?
Może Jakób Ryan, bo był odważny, a ła­twowierność jego, acz silna, nie mogłaby go wstrzymać od tego kroku.
Ale było zapóźno. Usłyszano straszny trzask wśród ryku żywiołów.
Okręt obrócił się tyłem. Ognie jego zaga­sły. Linia biaława znikła na chwilę, statek ją sobą pokrywał, pokładał się na bok i rozbi­jał o skały.
I w tejże chwili dziwnym zbiegiem okoliczności, długi płomień na zamku znikł, jakby zerwany siłą wichru z nad wieży. Morze, niebo i wybrzeże, pogrążyły się na nowo w ciem­nościach.
— Dama ognista! — zawołał po raz ostatni