ciemności i burzy nocnej, i że brał ten płomień, zapalony u szczytu zamku Dundonald, za ogień z Irvine. Sądził, że się znajduje u wejścia zatoki, leżącej na dziesięć mil wyżej na północ i pędził na skały, które go przyjąć nie mogły.
Cóżby można uczynić dla ratowania go, gdyby czas był jeszcze po temu? Możeby można wejść na ruiny i zgasić ten ogień, ażeby go więcej nie brano za latarnię morską z portu Irvine!
Bezwątpienia, trzeba było tak postąpić bezzwłocznie, ale któryż z tych Szkotów odważyłby się stawić czoło damie ognistej?
Może Jakób Ryan, bo był odważny, a łatwowierność jego, acz silna, nie mogłaby go wstrzymać od tego kroku.
Ale było zapóźno. Usłyszano straszny trzask wśród ryku żywiołów.
Okręt obrócił się tyłem. Ognie jego zagasły. Linia biaława znikła na chwilę, statek ją sobą pokrywał, pokładał się na bok i rozbijał o skały.
I w tejże chwili dziwnym zbiegiem okoliczności, długi płomień na zamku znikł, jakby zerwany siłą wichru z nad wieży. Morze, niebo
i wybrzeże, pogrążyły się na nowo w ciemnościach.
— Dama ognista! — zawołał po raz ostatni
Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/127
Ta strona została przepisana.
— 119 —