Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 118 —

ków — chyba, że został oszukany przez jakiś pozorny...
Jeszcze nie dokończył zdania, gdy Jakób Ryan wydał straszliwy okrzyk. Niewiadomo, czy go usłyszano z okrętu; w każdym razie zapóźno było, aby się ten mógł cofnąć z linii, o którą miał się niechybnie rozbić, a która bielała wśród nocy.
Ale i Jakób Ryan nie wydał okrzyku w tym celu. Stał obrócony plecami do morza. Towa­rzysze jego patrzyli również na punkt, znajdujący się o pół mili od brzegu.
Był to zamek Dundonald. Długi jasny płomień widniał u szczytu sta­rej wieżycy i kręcił się na wszyskie strony pod wpływem wichru.
— Dama ognista! — krzyknęli w wielkiej trwodze zabobonni Szkoci.
Co prawda, trzeba było bujnej imaginacyi, żeby ujrzeć podobieństwo ludzkiej postaci w tym ognistym płomieniu. Poruszany wichrem, zdawał się unosić czasem ze szczytu wieży tak, jakby miał zgasnąć, ale natychmiast nie­bieskawym płomykiem od spodu, łączył się z wieżą napowrót.
— Dama ognista! dama ognista! — wołali rybacy i wieśniacy z przerażeniem.
Teraz łatwo było zrozumieć wszystko. Widocznem było, że okręt zmylił drogę wśród