Strona:PL Urke Nachalnik - Miłość przestępcy.pdf/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieszczęście go spotka, ale jakie, nie wiedział. Rozmyślając nad tem, minął rogatki miasta.

Cudowny był poranek — słońce już wzeszło i zaczęło przygrzewać, śpiew ptaków rozlegał się wokoło. Czar letniego, pięknego poranka opanował smutną duszę Joska.
— Kto wie… czy jutro, o tej porze, będziesz jeszcze oglądał słońce… może jutro już siedzieć będziesz w więzeniu… oddychać — zatrutem powietrzem i marnieć z głodu — albo, co gorzej, gdy cię chłopi złapią… — myśał i łzy, gorzkie łzy, mimowoli popłynęły mu z oczu.
Łkanie zatargało jego piersią. Josek już dawno nie płakał i nie był skłonny do płaczu, lecz teraz ogarnął go ogromny żal, choć sam nie wiedział dlaczego. Czuł się straszne pokrzywdzony losem; zbrzydł mu ten przeklęty chleb złodziejski i chciałby być już uczciwym człowiekiem. Lecz cóż mógł zrobić? — pracy żadnej nie mógł nigdzie dostać, a jeść i złodziej musi codziennie. Chciał więc i musiał ten raz jeszcze ryzykować.
Tak rozmyślając smutnie nad swoją dolą doszedł do drogi, która prowadziła do wsi. Była to szosa wybudowana przez Niemców i po niej szedł Josek do swej „ziemi obiecanej“ po złote runo.
Wtem zauważył dwu jeźdźców. Jechali z przeciwnej strony, wprost na niego. Josek ocknął się ze swych myśl, bo w jeźdźcach poznał dwu żandarmów niemieckich.
— Halt! — krzyknął jeden z nich, podjechawszy blisko.
Josek stanął, zdjął czapkę z głowy i ukłonił się nisko, schyliwszy się aż do samej ziemi.
— Wu chin? — zagadnął go ten sam głos.
Josek przybladł nieco i odpowiedział niepewnym głosem:
— Besteh eh, ich arbejt ejt di szoszej, ich akensztejner.