Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siebie odrębny świat! Więc co mógł ich obchodzić świeżo przybyły nędzarz do celi? Tylko skąpy kociołek zupy na każdą celę, powiększy się teraz o trzy łyżki strawy. Litr zupy i pajda chleba — to jedno przypomni władzom o istnieniu jeszcze jednej istoty.
Pomimo głodu, swej porcji zupy nie tknął, choć cały dzień od chwili aresztowania nie miał nic w ustach. Nie chciał rozdrażniać głodnego żołądka tak marną dawką pokarmu! Usiadł na narę, która służyła za łoże, obserwując, czy nie natknie się na znajomą twarz. Strażnik wpuścił jeszcze dwuch więźniów, przybyłych z pracy. Jednego z nich Roman od razu rozpoznał. Był to przestępca należący dawniej do międzynarodowej szajki „doliniarzy“. Był już dziesięć miesięcy pod śledztwem. Był oskarżony o zabójstwo swego własnego spólnika, który przywłaszczył sobie kilkanaście tysięcy dolarów, zabranych w Gdańsku pewnemu amerykaninowi.
— Kogo ja tu widzę! — zawołał od drzwi... — Co słychać brachu na wolności?
— Ciebie tam brak! — uśmiechnął się Romek.
— No, teraz będzie i ciebie brak! — odparł, ściskając mu rękę. — Jak tam chłopaki „stoją“ na wolności? U nas mortus... Pluskwy mają z nas niezłą strawę! Szykuj się i ty, brachu, na atak dzisiejszej nocy z ich strony. One wolą świeży kąsek!! My już mamy mało krwi dla nich... A nawet pluskwy zaczynają nami gardzić!
— Ja mam twardą skórę, brachu! Nie martw się o mnie! Czy ty pracujesz?