Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bawił się na całego, jakby chciał jak najwięcej wykorzystać tą wolność. Wiedział dobrze, zdawał sobie sprawę, że chwile przyjemnych zabaw są policzone. Rzucił się w wir zabaw, hulanek i występku, chcąc zapomnieć o jutrze. Przyjaciele i przyjaciółki nie opuszczali go. Ryzykował jak nigdy jeszcze w życiu. Robił to jakby naumyślnie, mówiąc sobie: Albo zbiorę dużo forsy i zbastuję, albo też dostanę się prędzej do „ula“. Pragnął odpocząć. Obojętne mu było gdyby nawet odpoczynek wypadł w więzieniu. Pragnął nawet nieraz tam wrócić, jak do kochanki, którą na jakiś czas opuścił.
Obrzydło mu życie w dusznych kawiarniach i melinach. Nie wychodził w dzień na ulicę, obawiając się „tajniaków“ i policji. Ten ciągły niepokój, te ciche godziny nocne w melinach, chytre uśmieszki wyrafinowanej córki Bryłki, diabelska chytrość Brytana, chciwość paserów dręczyły go niesłychanie. Nieraz lufę rewolweru, który stale nosił przy sobie, kierował do swojej zbolałej głowy. — Ach, jakie straszne jest to życie występne, — myślał. — Idziesz ulicą, zdaje ci się, że wszyscy ludzie są agentami policji. Pies prowadzony na smyczy przez elegancką damę jest zapewne niczym innym jak psem policyjnym. Gdy wiatr silniej zawieje, wydaje ci się, że cię już gonią. Wszyscy którzy cię otaczają są twymi wrogami, czyhają na twoją zgubę.
Wyrzuty sumienia także nie opuszczały go. Straszny, bardzo straszny jest los ludzi zepchniętych w otchłań wyrzutków społeczeństwa. Pragnął snu, a zas-