Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drżał o to, żeby majster nie dowiedział się od robotników o Romana tajemnicy, która tak samo była kłamstwem, jak i tajemnica jemu powierzona.
Prócz tego drżał na samą myśl, że koledzy i gospodarz mogą się dowiedzieć prawdy, o której tylko żona gospodarza wiedziała. Jednym słowem, Roman zabrnął w ślepą uliczkę z której nie widział wyjścia.
W ciągu tego czasu był dwukrotnie wzywany przez swą opiekunkę, która prowadziła z nim rozmowę we cztery oczy. Rozmowa tyczyła się wyłącznie jego osoby. Kobieta wypytywała Romana macierzyńskim tonem, o to, jak on się czuje w roli pracownika. Powiedziała mu też, że mąż jej podejrzewa Romana, ponieważ zauważył, że on zanadto koleguje się z robotnikami. — Gdyby to było prawdą, — mówił — że uciekł z Rosji, jako burżujski synek, nie byłby w takich koleżeńskich stosunkach z tą hołotą. —
Nie upłynęły jeszcze dwa tygodnie od chwili, w której znalazł się w tym otoczeniu, a już czuł, że grunt usuwa mu się spod nóg. Nie mógł żyć w ciągłym strachu przed zdemaskowaniem. Zauważył też, a może mu się wydawało tylko, że opiekunka drży o swoją skórę przed mężem. Ta szlachetna kobieta zainteresowała się nim bezinteresownie, o czym się przekonał. Czy mógł być na tyle podłym i czekać, aż go zdemaskują. Nie chciał tego, aby ona cierpiała z jego powodu. Postanowił w duchu, że usunie się corychlej. — Pójdę na daleką prowincję, — powie-