Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zemstę klasie posiadającej. Gdzie tylko mógł, szkodził jej, aż dostał się do więzienia.
— Do więzienia... — w głosie robotników przebijało współczucie.
— Rybki połknęły haczyk — pomyślał Roman w duchu. Zrobił odpowiednią pauzę, aby słowo „więzienie“ nie przebrzmiało odrazu, poczem ciągnął dalej:
— Więzienie... Jakże łatwo wymówić to słowo... Ale nie łatwo tam żyć... Zresztą, ja tam nie żyłem wcale... Z chwilą, kiedy mnie tam wtrącono, doznałem wrażenia, że ludzie przestali istnieć wraz ze mną. Nie będę wam opowiadał o wszystkich więzieniach, gdzie siedziałem i cierpiałem. Jedno tylko więzienie dało mi się tak we znaki, że nie zdolny jestem wam tego opisać.
— A długo tam siedziałeś... — zapytano znów jednogłośnie.
— Nie długo. Sześć lat tylko...
— Sześć lat, do jasnej cholery!... To niemożliwe... Żaden człowiek w więzieniu sześciu lat nie wytrzyma. Bujasz... — zawołał starszy majster.
— Wytrzyma, wytrzyma i więcej... — odparł jeden z czeladników. Czy Janek nie dostał dziesięć lat za politykę?... A Antek, ten, co pracował na Powązkach, nie dostał osiem lat?... Słyszałem, że podobno, są tacy ludzie, którzy dostają wieczne więzienie też.
— Dostać to można i trzy razy po wieczne więzienie, ale sztuka to wysiedzieć! — odparł starszy