Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, my już wszystko wiemy... — powtórzyła reszta robotników. — Precz stąd!... Zdrajców nie zniesiemy wśród nas!...
Romana śmiech pusty ogarnął. Zrozumiał już teraz, że gadatliwy gospodarz zwierzył się swym pracownikom z tego, kim jest Roman. Roman był rad, że tylko tyle wiedzą. Nie namyślając się ani chwili, powiedział:
— Kto wam to natrajlował, głupcy?...
— To już nasza rzecz — odparło kilka głosów naraz.
— Słuchajcie, towarzysze... — zaczął łagodnym tonem.
— Nie nazywaj nas „towarzyszami“. Jak świat światem, prowokator nie był i nie będzie naszym towarzyszem.
— Wysłuchajcie mnie naprzód, a potem będziecie krzyczeć...
— Niech mówi, — powiedział starszy majster. I tak nie damy się nabrać. My od pierwszej chwili wiedzieliśmy, że z tobą nie tak gładko pójdzie. Tyle bezrobotnych się kręci, a nikt im tak łatwo pracy nie daje. A ten — tu wskazał na Romana palcem, — cholera wie, skąd przybył, a już dostał pracę. A jak gospodyni opiekuje się nim!... Ja zaraz zwąchałem, że tu pachnie jakąś prowokacją.
— Czy dacie mi mówić, czy nie?... — powiedział Roman, zniecierpliwiony już mocno.
— Niech mówi! Niech mówi... — ozwały się gło-