Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto?... Ty nas nazywasz „smoluchami“?... — wykrztusił pobladły z wrażenia starszy majster. — Aha!... teraz rozumiem już wszystko...
— Czego się tak drzesz, frajerze?... — Roman nie zauważył wcale, że zaczyna używać żargonu złodziejskiego, będącego całkowicie nie na miejscu wśród tych ludzi.
Wszyscy patrzyli teraz na niego, jakby mieli zamiar się nań rzucić, aby go wspólnie zdławić. Twarze ich wyrażały zdziwienie, łączące się z nienawiścią. Roman pojął, że jest zgubiony. Wyśledzili zapewne, kim jest, kiedy tak nagle przybrali względem niego wrogą postawę. Uważał ich już bowiem za swych przyjaciół, a tu naraz następuje tak wielka zmiana.
Zdecydował, że nie należy się załamywać.
— Co ty rozumiesz... — krzyknął w odpowiedzi starszemu czeladnikowi. — Gadaj, jak masz gadać nie bądź tchórzem!...
— Co tam gadać?! — powiedział jeden z czeladzi głosem, w którym brzmiała decyzja. — Słuchaj, ty jesteś prowokatorem... Wiemy już o wszystkiem.
— Kto!!... Ja prowokatorem?... Oszaleliście?...
— Poco tyle gadać!... — wtrącił się starszy majster. — Uciekaj lepiej stąd, pókiś cały. My prowokatorów między nami nie potrzebujemy. Wołałeś na nas „smoluchy“, bo ty jesteś burżujski synek. Szkoda, że udało ci się uciec z Rosji, a bolszewicy nie zrobili końca z tobą. Jesteś kontrewolucjonistą i dlatego uciekłeś. My już wszystko wiemy.