Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czemu stoisz tak niemrawo?... Jazda rozebrać się! Janek, chodź no tu! — zawołał na pucołowatego, młodego chłopaka. — Wydaj jemu ubranie, białą czapkę i fartuch!
Oczy kilkunastu czeladników, jakby na komendę, po słowach majstra skierowały się na Romana. Odrazu wywnioskował, że nie są do niego przychylnie usposobieni.
Przebrał się w piekarski strój, umył ręce aż po łokcie i na rozkaz majstra wetknął dłonie w olbrzymie bajty do wyrabiania ciasta.
Mąka i woda pod naporem wysiłku jego muskułów zmięszały się w szybkim tempie i zamieniły w ciasto... Oczy współpracowników, utkwione w jego rękach, dodały mu sił, aby załatwić się z tą kupą mąki i zaprezentować obecnym swe umiejętności fachowe. Majster, stojący na boku i przyglądający się jego wysiłkom, klepnął go zadowolony protekcjonalnie w plecy i oddalił się.
Roman wykładał gotowe ciasto do odrabiania. Czeladnicy jeden za drugim obmacywali ciasto. Poznał po ich minach, że nie są zadowoleni, że tak dobrze wywiązał się z powierzonego sobie zadania. Współzawodnictwo wzbudziło w tych ludziach uczucie zazdrości.
— Czego się tak ruszasz, jak wół w karecie? — zawołał werkmistrz, kiedy Roman nie dość prędko podsunął mu kawałek ciasta do odrabiania. Roman zauważył, że werkmistrz umyślnie śpieszy się, aby on nie mógł nadążyć z robotą. Pocił się, sapał i gnał