Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXVI.

W chwilę później biegł z wszystkich sił w kierunku ulicy, przy której mieszkała jego opiekunka. Była jeszcze wczesna pora. Ludzi na ulicach była znikoma ilość, to też nikt nie przeszkadzał Romanowi w kontynuowaniu biegu. Zdyszany stanął na rogu ulicy, oddychając ciężko. — Gdzie lecisz?... Głupcze! — zapytał sam siebie. — Jakto gdzie... — odpowiadał sam sobie w duchu. — Lecę, by raz na zawsze zerwać ze wszystkiem. Nic mnie teraz nie wiąże z tym światem. Lipek jest na wolności, a zresztą przy Lipku nie potrafię się wydźwignąć. Niech on tam czeka na mnie... — zaśmiał się w duchu. Portfel wsunął mu poprzednio do kieszeni. Niech się cieszy meliniarką, — myślał, — która go zapewne w niedługim okresie czasu doszczętnie ogoli z forsy.
Wolnym już krokiem wszedł do piekarni. Gospodyni jeszcze nie zastał. Gospodarz przywitał go podejrzliwym rzutem oka i pytaniem:
— Widzę, że nie spieszno wam wcale do pracy. Gdzieście byli przez te dwa dni?...
— Chory byłem, proszę pana...