Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie. Ja tylko żałuję pana...
Był naprawdę wzruszony. Chciałby jej paść do nóg i wyspowiadać się ze wszystkiego, co mu gniotło jak kamień sumienie, wyznać o wszystkiem, co przeszkadzało mu w rozpoczęciu nowego życia. Postanowił jednak zaczekać z tym do chwili, gdy pierwsze wrażenie, jakie wywarło na niej jego opowiadanie, minie. Obawiał się, że okazane przez nią współczucie rozpryśnie się nagle.
— Proszę mi wierzyć! — mówił Roman gorączkowo. — Pragnę się nawrócić. Składam los mój w ręce pani... Pani zapewne też jest matką i zrozumie mnie, wychowanego bez matki i ojca... Błagam panią o pomoc...
Kobieta spoglądała nań litościwie.
— Doskonale rozumiem pana. Obawiam się tylko jednego...
— Nie ma pani czego się obawiać!... — przerwał. — Wiem, co pani ma na myśli. Obawia się pani, że udaję, a potem skrzywdzę panią. Albo, że nie wytrzymam przy uczciwej pracy i znów „tam“ powrócę. Zaklinam się na pamięć matki, którą kochałem nad życie, że tym razem już nie wrócę!!... Przyznaję, że już nieraz postanawiałem zerwać z przeszłością... Nie natknęłem się jednak na takiego człowieka, który by zechciał mi podać rękę i wyciągnąć z bagna występku... Nawet mój jedyny brat odwrócił się ode mnie z pogardą...
— Więc ma pan brata?... — przerwała.
— Wstyd mi się przyznać do tego. Jak to lu-