Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wa kolja i branzoleta na ręku rzucała błyski ogniste, drażniąc go do ostatnich granic wytrzymałości... To wystarczyło, aby jedyną myślą która teraz zaczęła zaprzątać jego umysł, była kwestia okradzenia nieznajomej. Zastanawiał się, w jaki sposób to uczynić... Czy kupić bilet i jechać kilka stacyj z nimi?... Nie... to się nie uda!... Frajer tak troskliwie opiekuje się nią, że będzie mu trudno do niej się zbliżyć... Na myśl mu przyszedł Lipek. Roman bardzo żałował, że niema z nim przyjaciela w tej chwili. On napewno znalazłby sposób „obrobienia“ tej kobiety...
Konduktor nawoływał już pasażerów do wsiadania, a on stał bezradny. Nie mógł oczu oderwać od „skarbu“, którego właścicielka posuwała się majestatycznie po peronie, jakby liczyła kroki. Nie wiedział, czy ta kobieta była ładna, czy też brzydka... Nie obchodziło go to wcale... Jego wzrok i uwaga były skierowane jedynie na jej klejnoty, które swym blaskiem podniecały go, jakby naśmiewały się z jego bezradności...
Dama wsiadła wreszcie do przedziału. Jakże wielce się zdziwił gdy poczęła żegnać się ze swoim towarzyszem. Więc to nie był mąż... Ach, jaki ze mnie frajer... Zamiast kupić bilet, stoję i gapię się... — wymamrotał do siebie. — Minuta jedna pozostała do odejścia pociągu... nie zdążę już nabyć biletu! A może jechać na „gapę“?... Uda mi się zaraz przed przystankiem ją „zrobić“... Jest noc, zapewne zdrzemie się, co ułatwi mi sytuację.
Różne myśli zbrodnicze tłoczyły mu się do głowy.