Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co ty tu robisz? Któżby się spodziewał, że my tu jeszcze się spotkamy...
— Jakto, co ja robię... Nie widzisz, że jestem właścicielem tej kawiarni...
— Ach, tak. Rozumiem. Jesteś zarazem i właścicielem tych dziewcząt!...
— Trudno, brachu! Lepiej, niż zawsze kraść i siedzieć! Kawiarnia jest tylko, kapujesz, dla pozoru. W moim lokalu same lepsze frajerstwo bywa.
— Dawno masz ten świetny interes? — zagadnął Roman, nie bez ironii.
— Drugi rok. Po przewrocie w Rosji, dla mnie nie było tam miejsca. Jedno z dwojga pozostało mi: czmychnąć zagranicę, lub zakasać rękawy i zostać „smoluchem“. Wolałem jednak zwiać zagranicę. Byłem jakiś czas w Niemczech, a teraz jestem tu, jak widzisz. Czy poznałeś mnie? Jak ja wyglądam po tyłu latach?
— Wyglądasz, jak prawdziwy alfons!
— No, no! Ty już zaczynasz... Jak widzę, jesteś jeszcze taki hardy, jak byłeś u mnie.
— Za to ty się zmieniłeś, przyjacielu! Utyłeś i wyłysiałeś. Wyglądasz teraz, jak chiński mandaryn.
— Kpij sobie zdrów. Gdy doczekasz moich lat, to i ty wyłysiejesz! Chcesz zobaczyć moją siostrę?
— Ona także tu?
— Naturalnie! Cały interes ona właśnie prowadzi. Gdyby nie ona, już bym dawno na psy zszedł! „Koniki“ zmądrzeli i nie chcą kraść dla starych złodziejów. Ach, racja... Nie nazywaj mnie, jak dawniej!!