Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w jakąś manię podejrzewania. W każdej napotkanej taksówce czy dorożce, podejrzewał, że to właśnie „ich“ wiozą. Krzyczał na Romka, strofował go, kiedy ten zatrzymywał się przed jadłodajnią, gdzie miał chęć wstąpić. Romkowi stało się już wszystko obojętne. Zrezygnował już dawno ze znalezienia zbiegów. Na pocieszenie powtarzał sobie w duchu zdanie, przeczytane w liście Brytana: — „Pokłoń się Romkowi i powiedz mu, że powinien mi dziękować za to, że uwolniłem go od tej diablicy, Felci.“ — Może i ma rację...
Przystanął nagle na odgłos śmiejących się przechodniów. Wydało mu się naraz, że odróżnia głos Felci. Chciał postąpić kilka kroków naprzód, lecz Lipek powstrzymał go i pociągnął za sobą.
— Tu, w tym podwórku! Chodź! Tam dowiem się wszystkiego.
— Czego mnie tak popychasz, — zawołał Romek zirytowany, że kompan spłoszył mu złudzenia. — Nie jestem twoim „konikiem“, że tak rozporządzasz mną. Idę coś zjeść. Nie zawracaj mi głowy. Mam dość poszukiwań wiatru w polu! Brytana już dawno w Warszawie niema.
— Chodź — ryknął mu Lipek nad uchem, nie zważając wcale na jego opór.
Nie było jednak sposobu, by oprzeć się temu nakazowi. Rozkaz był rzucony tak energicznie i tonem tak bezwzględnym, jakby całe życie zależało od niego.
Weszli razem do bramy odrapanego domu, na-