Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeciw placu Kercelego. Przed domem tym spacerował policjant, rozmawiający sam ze sobą. Tak im się przynajmniej zdawało. Był odziany grubo, tak, że ledwo się ruszał. Skorzystali z chwili kiedy miał uwagę zwróconą w innym kierunku i prześlizgnęli się za jego plecami.
Lipek zadzwonił do drzwi, w ciemnym korytarzu. Nikt nie odezwał się. Zadzwonił drugi raz i trzeci, ale nadaremnie!
— Co za piorun! — mówił Lipek zdziwiony. — Niemożliwe, aby nikogo w domu teraz nie było! Oni muszą tu być i dlatego nie otwierają!... Zadzwonię jeszcze raz, i o ile nikt się nie zjawi, otworzę sam drzwi.
— Może to nie tu — usiłował powstrzymać jego zapał Roman.
— Co, ty mnie będziesz pouczał! Tu mieszka największy „macher“ w Warszawie. On o wszystkiem wie. Jestem pewny, że nikt inny, tylko on wyrobił im „lewe grypsy“ na wyjazd. On robi wszystkim złodziejom papiery.
Lipek walił teraz w drzwi z wszystkich sił. W sąsiednich drzwiach pojawiła się służąca. Patrzała na nich z nietajonym przerażeniem.
— Czego pano... wie sobie życzą? — wybełkotała.
— Chcemy do właściciela tego mieszkania.
Dziewczyna jeszcze bardziej wytrzeszczyła oczy, potrząsając głową.