Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biegać po pokoju, wyrywając sobie włosy z siwej głowy.
— To ja wszystkiemu jestem winien! — wołał. — Ja złamałem tej kobiecie i sobie życie. Nie spodziewałem się, że tak daleko zajdzie u nich.
Kobieta szlochała na głos. Dziecko rwało się do objęć matczynych, krzycząc i płacząc naprzemian.
— Przestańcie wszyscy beczeć, bo naprawdę sprowadzicie tu policję na kark! — wołał zrozpaczony Romek, nie wiedząc już co czynić.
Lipek, stojący przy oknie przez cały czas i obserwujący spokojnie przebieg rozmowy, teraz postąpił kilka kroków naprzód i ujął starego Bryłkę za ramię. Ten zmienił nagle postawę, i pochylając głowę na bok, zapytał słodkim głosem:
— Chcesz mi coś powiedzieć przyjacielu?... Radź, dziecko, co mam robić! Ja wszystko uczynię, aby uratować matkę z dziećmi!
To oświadczenie brzmiało w uszach Lipka sztucznie i fałszywie.
— Tobie radzić, ty stary draniu! Zdychaj dla mojej przyjemności, to cię jeszcze kopnę na dokładkę!...
— No, no! — ujął się Pechowiec za przyjacielem. — Ty tak ładnie nie mów! Zapominasz się...
— Co? Nie dasz mi mówić, ty stary pętaku! Ty nigdy porządnym złodziejem nie byłeś! Jabym was obu powiesił na jednej gałęzi.
Starcy patrząc na groźną postawę, wściekali się ze złości, ale nie odważyli przeciwstawić się mu.
— Niech pani się uspokoi! — zwrócił się Lipek