Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lipek nie odstępował go ani na krok. Należał on do tych ludzi, którzy dążą z uporem do celu. Chciał do końca wytrwać na posterunku przy zerwaniu z przewrotną Felicią.
— Czego chodzisz za mną jak strażnik! — zawołał Roman z irytacją w głosie. — Ja sam trafię do domu. Idź już do djabła!
— Nie trzeba gorszego djabła, niż ty jesteś, brachu! — rzekł, śmiejąc się jak pijak. — Idę z tobą, położymy się spać, a wieczorem, wiesz, walimy na tę robotę, którą już przeszło tydzień odkładamy z dnia na dzień. Zdaje mi się, że „Kluska“ może nas uprzedzić. Widziałem, jak się szwendał koło tego interesu z Czarnym Józkiem.
— Nie chcę więcej kraść! Odknaj się odemnie! — wybuchnął rozłoszczony. — Zostaw mnie w spokoju!
— To już jest co innego. Nie chcę cię przymuszać do tego. Ale...
— Bez żadnych „ale“! — odparł Romek wygrażając mu pięścią.
— No, zważaj na skręty, brachu! Wiesz, jestem trochę pod gazem, jak i ty, i możemy się paskudnie pobić.
Stanęli naprzeciw siebie, gotowi do walki.
Silne uderzenie pięścią zwaliło Romana z nóg. Jednakże zerwał się prędko i stanął w pozycji obronnej.
Ludzie otoczyli ich patrząc z zachwytem, jak „ładnie“ biją się. Cicho, zręcznie, jakby to była wal-