Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bieta wsiadła na rogu ulicy do dorożki, zanim Roman ją dogonił. Wskoczył także do dorożki, polecając dorożkarzowi jechać śladem tej pierwszej. Dorożkarz, mimo szczerej chęci, nie mógł za nią nadążyć. Bił konia, cmokał, pociągał lejce, lecz koń, jakby na złość, odmawiał posłuszeństwa. Rzucił dorożkarzowi zapłatę i zeskoczył, szukając gorączkowo taksówki, by móc dalej ścigać niewierną kochankę. W tej chwili nadbiegł zziajany Lipek i zanim Roman zdążył się zastanowić nad tym, co ma dalej czynić, stracił swój objekt z oczu.
Cała jego złość skrupiła się na Lipku.
— Odknaj się, przyjacielu! Na jaką cholerę włóczysz się za mną! — krzyknął zirytowany.
— Co chcesz uczynić, wariacie!
— Co to ciebie obchodzi? Oddaj mi spluwę i idź sobie! Jak będę cię potrzebował to przyślę ci zaproszenie.
— Spluwy nie dostaniesz! — odparł zimno. — Głową muru nie przebijesz, brachu! Kogo ty ganiasz głupcze! Brak dziwek na rogu! Gdzie jest twoja ambicja? Ona potrzebuje nie jednego kochanka!... Puść ją kantem, posłuchaj mnie!
— Mówię ci, odknaj się ode mnie, cwaniaku! To wcale nie była Felcia! — wołał w rozpaczy. — Ty mi tylko wmówiłeś, że to ona! Nie jestem wcale pewny tego! — krzyczał Roman, nieświadomy tego, co mówi.
— Masz rację, to nie ta Felcia, za którą ją uwa-