Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chodź ze mną, nie gorączkuj się! — Chcąc nie chcąc, Roman zawrócił.
Stanęli przy bramie domu, naprzeciwko i czekali. Tak postanowił Lipek. Stali godzinę, dwie i nic. Romek zaczął się niecierpliwić. Chłód także dokuczał mu dotkliwie.
— Może tylnym wejściem uciekła! — zastanawiał się głośno.
— Stój i bądź cierpliwy! — mitygował go Lipek. — Ona tędy musi wyjść. Ale pamiętaj nic nie mów. Zostaw mnie to wszystko.
Zapadał już zmrok. Świateł ulicznych przybywało z każdą chwilą. Dwaj przyjaciele stali wytrwale na posterunku z iście złodziejskim uporem. Byli głodni, ale nie myśleli wcale o jedzeniu. Romana najwięcej bolało to, że dał się tak otumanić. Wstydził się za nią; wstydził się i za siebie, jako oszukany kochanek, któremu „ukochana“ rzucała resztki uczuć, nienasyconych jeszcze na ulicy. Rad był niezmiernie, że nareszcie poznał prawdę. Rad był — pomimo że prawda ta była okrutna. W chwilę później opanowały go wątpliwości — A może Lipek sam się myli, że to ona jest lokatorką numeru 14-go. Może...
Nagle Lipek ścisnął go za rękę. Roman spojrzał... Na schodkach przy wyjściu stała Felcia. Przez chwilę rozglądała się wokoło, poczem, ukrywszy głowę w kołnierzu futra, lekko zbiegła na chodnik.
Lipek starał się Romana powstrzymać, lecz ten jednym silnym szarpnięciem wyrwał mu się z rąk i pobiegł za majaczącą w oddali postacią kobiecą. Ko-