Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Poco masz szukać? — odparł ironicznie. — Jak jej tu nie będzie, zaprowadzę cię w porządniejsze miejsce.
— Jak ty śmiesz?! — Roman chwycił oburzony Lipka za klapę.
Lipek spokojnie odparł:
— Nie denerwuj się, idioto! Zachowaj trochę nerwów na później i opuść moją klapę.
To mówiąc, odepchnął go od siebie tak „delikatnie“, że Roman aż się oparł o ścianę.
Patrzeli na siebie jak dwa rozcietrzewione koguty, gotowe do skoku w każdej chwili.
— Jeśli chcesz, bym wszedł z tobą, to oddaj spluwę, którą masz przy sobie — odezwał się wreszcie Lipek.
— Masz! — zawołał Romek zrezygnowany — i chodź prędzej! O ile twe zarzuty okażą się nieprawdziwymi, to popamiętasz mnie! — pogroził mu pięścią.
— Ja tam prawdy nie szukam! — odparł zimno Lipek. — Tylko chcę ciebie ochronić przed nieszczęściem.
Zadzwonił do drzwi, widocznie, znanym tylko jemu sposobem. Drzwi momentalnie się otworzyły i bez pytania wpuszczono ich do środka.
Numerowy, młody chłopiec, o chytrym łobuzerskim spojrzeniu, podobny w ruchach i z powierzchowności bardziej do kobiety, niż do mężczyzny, przywitał Lipka poufale, z czego Roman wywniosko-