Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mówiła — z taką chorobliwą twarzą, — na co Roman wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
— Widzisz, kim ty jesteś? — mówiła z wyrzutem. — Śmiejesz się z mojej choroby. Zobaczysz, że lada dzień umrę!
— Zrób to jak najprędzej, moja kochana! Jak nie, to cię i tak zabiję. Pamiętaj, o ile się przekonam, że jesteś fałszywa dla mnie, zamorduję! Pójdę do więzienia, ty zaś do grobu!! Pamiętaj!!
Felcia spojrzała na niego takimi oczyma, jakby go po raz pierwszy ujrzała. Usiadła obok i powiedziała żałośnie:
— Ty mógłbyś mnie zabić?! Nie wierzę wcale, byś był zdolny do zbrodni.
— A dlaczegóż to? Czy ty mnie uważasz za takiego tchórza?
— Nie wiem, ale myślę, że na tyle nie jesteś zepsuty, abyś mógł zamordować człowieka.
Powiedziała to tak kokieteryjnie, a zarazem z wyrzutem w głosie, że mimowoli porwał ją w objęcia.
— Już zdrowa jestem zupełnie! zawołała, śmiejąc się. — Wcale nie chcę iść do ojca. Zresztą czort go wie, czy on naprawdę jest moim ojcem! Zgadnij, dokąd chciałam pójść?
— Do Brytana, nieprawdaż? — Spojrzał przytem jej prosto w oczy.
— Zgadłeś, — odparła bez namysłu, — ale nie po to, aby cię zdradzić! Chciałam go tu sprowadzić, by cię przeprosił.
— Powiedz ty mi, — zawołał Romek już poważ-