Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zdaje ci się! — odparł Romek. — One wcale o nas nie myślą.
Widocznie kelner podsłyszał rozmowę, gdyż za chwilę dziewczyna siedząca obok, zaczęła ich kokietować. Kokietowała nie gorzej od kobietek, które znali z „blatnych“ lokalów. Po chwili siedziała już przy ich stoliku. Lipek rozmawiał z nią tak poufale, jakby znali się conajmniej od urodzenia.
Nie pytając wcale przyjaciół o zgodę, zaprosiła swoją koleżankę do stolika. Roman, widząc na co się zanosi, chciał już uregulować rachunek i odejść, lecz Lipek rozbawiony nie chciał o tym słyszeć.
Romek, który w takich wypadkach był zawsze bardziej opanowany, zawołał kelnera i zapłacił rachunek. Lipek był jeszcze na tyle przytomny, że zrozumiał zdecydowaną wolę kolegi i razem opuścili lokal.
Obie kobiety z cukierni podążyły za nimi. Snać nie chciały zrezygnować tak prędko z dwóch frajerów, za jakich mieli Romana i Lipka. Śmielsza przystąpiła do Lipka i zagadnęła:
—Może teraz pójdziemy... Tu nie daleko na Chmielnej.
— Idźta do djabła! — zawołał Lipek odzyskując równowagę.
— Sam idź do djabła! — odparła druga. — Poco takich chamów zaczepiasz? Dla nich te kobiety z pod Gdańskiego Dworca, a nie my!
— No, no! — krzyknął Lipek już rozłoszczony. — Zamknij „puderniczkę“ i fruwaj stąd!