Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rzucił raz jeszcze okiem po mieszkaniu. Zgasił światło i zamknął drzwi ze spokojem, jakby w tym mieszkaniu nic specjalnego nie zaszło. Rozglądał się za kompanem.
Lipek czekał na ulicy.
— Jeśli nadal tak będziesz robił, — zawołał — to nie będziemy więcej razem szli na miasto. Poszukaj sobie innego spólnika!
— Daremnie się gniewasz, brachu! Nie masz się czego żołądkować. To byłby dla nas wstyd okradać biednych. Zresztą ja z zasady literatów i artystów nie okradam.
— No, no! Chciałbym zobaczyć, czy trzymałbyś się swoich zasad, kiedy miałbyś sposobność „zrobić“ bogatą gwiazdę filmową.
— Wtedy może nie śmiałbym się, ale ta nie była artystką filmową, ani też bogatą.
— Skąd jesteś taki pewny! Ta frajerka była pewnie bogatszą od nas. Czy zauważyłeś, jakie drogie futro nosiła.
— Może nosić drogie futro, będąc jednocześnie trzy dni po obiedzie. Ty tak samo jesteś przyzwoicie ubrany, a jednak głodny. Zresztą mylisz się. Nie miała wcale futra, jeno palto z futrzanym kołnierzem.
— Trajlujesz! Ja mam dobre oko. Jabym z frajerów ostatnią koszulę zdarł. Kto jest winien, jak nie ci frajerzy, że jestem teraz złodziejem?!!!
— Masz rację, — uśmiechnął się Romek. — Oni