Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stawił siebie i kolegę. Kobieta, jak zauważyli, z tej znajomości była zadowolona.
— Gdzie to panowie bywają, że po raz pierwszy was widzę. Znam się z kolegą od lat. Dziwi mnie, że nigdy mi o was nie wspominał.
— Wie pani, literat zawsze jest zajęty swojemi myślami, tak że zapomina o swoich kolegach — zapewniał Romek.
— A dawno wy się znacie ze sobą? Czy panowie są także literatami?
— Jeszcze gorsi, niż literaci — odrzekł Lipek, siląc się na dowcip.
— Jest pan dowcipny. Ale ja nie mam czasu, muszę biec na próbę do teatru.
— Ach, pani jest artystką — zawołał domyślnie Roman.
— Dlaczegóż to? Czy wyglądam na taką?
— Wygląda pani cudownie!
— Żartuje pan.
— Wcale nie. Pola Negri nie lepiej wygląda!
— Jaki pan śmieszny. Ale dlaczego kolega pański nic nie mówi?
— Zęby kolegę bolą. Doktór zabronił mu mówić, tembardziej z kobietami!
Na potwierdzenie jego słów, Lipek chwycił się za podbródek, jęcząc żałośnie.
— Ale ja już muszę pójść — zawołała znagła, szykując się do odejścia.
— Proszę pozdrowić kolegę, — dodała — i pro-