Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brakło, więc nie dbali specjalnie o „robotę“. Ot, tak sobie... Wpadnie coś do ręki, co można zrobić „na pewniaka“, zrobi się; jak nie, — to nie trzeba!... Przeszli kilka ulic, nie widząc nic takiego, aby można było „obrobić“. Przy jednej z bram na ulicy, Lipek zatrzymał się, mówiąc:
— Patrz, w tym domu zarobiłem kilka lat temu ładną forsę. Chodź, wstąpimy. Muszę się przekonać, czy ten frajer jeszcze tam mieszka. A może?... Czort go wie... Może i dziś da się nam ogołocić!... Przez te lata musiał uciułać coś dla nas!... Jak mówisz? Idziemy tam, czy nie?
— Co ci się śniło dzisiejszej nocy? — śmiał się Romek. — Patrz, aby czasem tyś nie odchorował za tę robotę, którą zrobiłeś kilka lat temu!
— O, dziś miałem dobry sen. Śniły mi się pchły, a pchły to forsa.
— Nie zawsze. Czasami z tego snu mogą być prawdziwe pchły mokotowskie... — zauważył filozoficznie Roman.
— A ja mam przeczucie, — upierał się przy swoim — że robota się uda. Ty zaczekaj na ulicy, a ja wpadnę i się przekonam!
— Jak chcesz, to idź. Ja wołałbym dzisiejszej nocy przekonać się o wierności mojej kochanki.
— No dobrze! Jak tu nic nie „stoi“, to zabawimy się w tajniaków. Co do mnie, to jestem przekonany, że każda kobieta, która zgadza się być kochanką złodzieja musi go zdradzać. Porządna kobieta nigdy kochanką złodzieja nie zechce zostać.