Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znawał bólu głowy, a w oczach ciemniało mu. Nie raz był głodny w celi więziennej i całą siłą woli musiał wtedy panować nad sobą, aby nie skoczyć i nie porwać jakiegoś ochłapu z przyniesionej wałówki dla kolegi więziennego. Jak przez mgłę widział siebie w nędzniejszej jeszcze postaci, niż ci dwaj wynędzniali i głodni obserwatorzy czyjegoś „dobytku“. Było dużo takich chwil w jego nędznym życiu więziennym!... Wracając często ze spacerów, widział jak korytarzowy smacznie zajadał śniadanie, a wtedy... bardzo powstrzymywał się, by mu tego jadła nie wydrzeć z gardła! Tak! Znał zbyt dobrze uczucie głodu, by nie był w stanie ich teraz zrozumieć. To też, bez słowa rozłożył i drugą „wałówkę“ przeznaczając ją dla głodnych żołądków swych towarzyszy.
Było już dawno po obiedzie, kiedy zawezwano Romka do kancelarii więziennej. Starszy dozorca, wzrostu olbrzyma, oddał go w ręce policjanta, radząc mu, aby założył więźniowi „branzolety“ na ręce. Policjant zapewniał, że rada jest zbyteczna, gdyż sam przyjmuje odpowiedzialność za dostarczenie więźnia tu z powrotem w takim stanie, w jakim go stąd zabierał. — Znam jego sprawę. — mówił do starszego dozorcy. — Nic takiego ważnego nie jest. Będzie on zapewnie dziś jeszcze zwolniony.
— Mnie to wcale nie obchodzi, za co on siedzi! — odparł dozorca zły. — Radzę tylko panu nie być takim pewnym siebie. Może on mieć nie jedną sprawę na swojem sumieniu. Lepiej, mojem zdaniem, „pieczętować“ go.